Wyrzucono mnie z lasu,wyciągnięto ze śniegu
z pomiędzy świerków, wiatru, wody,
omszonych kamieni , błota zmieszanego z lodem.
Brakuje mi poczciwego ubioru - miękkiej i ciepłej flaneli, solidnych butów.
Jestem fircykiem w średnim mieście.
Pohańbiony wodą kolońską, ugodzony przez fryzjera.
Panie chwalą moje maniery i dowcip.Było mi przyjemnie zimno a teraz jest "cieplutko".
Zapomniałem strzelać. Miałem pilnować puszczy a doglądam rabatki z rzodkiewką. Podporządkowany kobietom i mężczyznom w strojach kobiecych. Oni dużo gestykulują zbyt blisko mojej twarzy. Jadłem soczyste pędraki, larwy drewnojadów w starym wiatrołomie. Zapach odległej watry oznaczał mojego wroga. Przyprawiałem jałowcem. Odróżniałem drapieżców nocy i nigdy nie strząsałem igliwia z mojej głowy. Zasadzajac się ćwiczyłem widzenie peryferyczne. Teraz resztkami sił skradam się w przejściu podziemnym w K.
Lecz zabrałem ze sobą korzeń spichrzowy - w nim białko i skrobia powoli fermentują.
Codziennie rano sprawdzam czy nie budzi się w nim życie.